Wyglądają mi na indiańskie rodzeństwo... ten mały nie ma lima pod okiem - to tylko gratis od fotografki ;)
Reszta powstaje w bólach - i nie wiadomo, kiedy w końcu Was zaszczycą. Niestety piękno stawia opór (jak pisze Musierowicz)... ale spokojnie, jeszcze kilka lat i dojdę do perfekcji!
edit:
jest 1:19 w nocy, a ja maluję aniołki. Kiedy zamykam oczy, widzę pomalowaną masę solną. Czy to już kolejny etap choroby? Czy to uleczalne?
Świetne aniołki.A buzie wręcz fachowe - u mnie to nadal pięta Achillesa :(
OdpowiedzUsuńP.S.Uwielbiam Musierowicz - zawsze poprawia mi nastrój :)
chodzę sobie od drzwi do drzwi - i trafiłam do Twojego domu. Bardzo mi się podobają Twoje prace - podziwiam. Mogę zostać tu na trochę? nie jestem kłopotliwym gościem :) Pozdrawiam wiosennie :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że do mnie trafiłaś :) Właśnie posprzątałam i zapraszam na wirtualną herbatkę!
OdpowiedzUsuńśliczne aniołki w baaardzo gustownych kolorach, no ale w końcu to anioły - one wiedzą, jak dobrze wyjść (wylecieć) :)
OdpowiedzUsuńwww.zaczarowaneszydelko.ofu.pl
Faktycznie takie indiańskie, a to im dodaje wiele uroku, są śliczne!:) Pozdrawiam ciepło i dziękuję za odwiedzinki u mnie, liczę na wiecej;) a u Ciebie sie jeszcze nie raz pojawię:)
OdpowiedzUsuńMasz bardzo charakterystyczne prace - aniołki super sympatyczne! No i muszę cię zmartwić - to kolejny etap choroby i jest ona nieuleczalna. Ale dasz radę, ja jakoś daję ;) Buziak wielki!
OdpowiedzUsuńmilutkie aniolki:) Fajnie, ze tutaj trafilam.
OdpowiedzUsuńZapraszam na zabawe na moim blogu, pozdrawiam
cranberry-crafts.blogspot.com