Czy ja się Wam już chwaliłam moją nową maszyną do szycia? Nie? Dziwne, bo w realu opowiadałam o niej każdej napotkanej osobie ;). Nic dziwnego, to było moje wielkie marzenie - własna maszyna!
Po przewertowaniu wielu stron i postów na forach, zdecydowałam się na maszynę SilverCrest z Lidla i jak dotąd nie żałuję. Może kiedyś napiszę coś więcej o tych dwóch maszynach: łuczniku 466 i silverce. Bo chociaż zmiana jest taka, jak przesiadka z malucha do mercedesa, bardzo się cieszę, że zaczynałam od tego łucznika i każdemu początkującemu bym doradzała, żeby na początek pożyczyć od kogoś używaną maszynę i zobaczyć, czy szycie jest naprawdę takie fajne. Przede wszystkim można sprawdzić, czy jest się wystarczająco odpornym na różne szyciowe frustracje. Po drugie: stary łucznik wydaje się być naprawdę niezniszczalny: jest masywny i solidny. Gdyby tylko był mój, na pewno bym z niego tak od razu nie zrezygnowała. Ale że należy do moich rodzicieli, a ja przypadkiem dowiedziałam się, że mama ostatnio z braku maszyny szyła ręcznie, cieszę się, że mogę go oddać.
Poza tym na początku, kiedy się jeszcze nie wie, czy będzie się dużo szyło, nie warto inwestować w drogą maszynę. Chyba, że ktoś ma górę pieniędzy i nie wie, co z nimi zrobić. Ja nie mam :P.
Pierwsza rzecz, którą uszyłam na nowej maszynie to królik dla malutkiej Oliwki, córeczki naszych przyjaciół (tych, dla których była anielska para w ciąży -> klik <- ;)) . Zdjęcia robiłam dosłownie w locie, przed samym wyjściem, dlatego są trochę ciemne, ale mam nadzieję, że czytelne.
edit: zdjęcia po małych przeróbkach kontrastowych - wciąż nie idealne, ale najważniejsze widać ;].